Dziewięć kolorowych twarzy Marilyn Monroe uśmiecha się z portretu popełnionego przez Warhola w ’62. Urywają się z obrazu, na krótką chwilę.
„[...] Searchin’ to find something different.”
Pierwsza siedzi zamelinowana, spocona w dusznym domku na plaży i łapie krwistoczerwonymi ustami resztki dymu z bonga. Po policzku spływa jej kropla rozmazanego tuszu. Druga tańczy w bikini do muzyki, która smakuje tylko po tequilli, dając się macać kolesiom z nosami wyżartymi przez kokainę. Dawno zapomniała, że jest dziewicą. Trzecia pływa nago w basenie modląc się, żeby nigdy nie wrócić. Czwarta strzela sobie w głowę z broni, którą właśnie znalazła, w obrzyganym pokoju pulsującym od basów dochodzących zza ściany. Piąta strzela w głowę szóstej, która ubrana w strój różowego królika jeszczę kilka chwil temu robiła loda chłopakowi tamtej. Gość ją bił, ale miał SWAG. Siódma dzwoni do matki, babci, a potem siostry, mówiąc każdej po kolei jak bardzo kocha Jezusa, choć zapomina dodać, że bardziej kocha swoją koleżankę, i że częściej od chodzenia do kościoła spędza czas między jej udami. Ósma uwodzi jakiegoś miejscowego, napalonego głupka, owija go sobie wokół palca, aby za chwilę ukraść mu portfel i kupić więcej piwa, więcej wódki i trochę kwasu. I żółty stój kąpielowy. Dziewiąta, wreszcie, leży najebana w krzakach. Wie, że można zachowywać się jak zwierzę, ale obowiązuje odpowiedni dress-code. Z nieba leje się żar.
Przygląda się temu sam Warhol z ekipą, ale zamiast Lou Reeda obok stoi Riff Raff, a zamiast Nico – Britney Spears. W tej całej wrzawie, w kłębach dub-stepu, gdzieś między świerszczami, a orgazmicznym jękiem, pojawia się dialog:
Riff Raff: Look at this shieeeeet, y’all!
Britney: Is this pop-art, Andy?
Warhol: This is spring break, bitch.